05.01.2021

Listy do więzienia

05.01.2021

Cześć Kochana!

Dzisiaj o czwartej nad ranem wyłonił się ze mnie pewien obraz. Skrajem lasu idzie grupka dzieci. Uczennice i uczniowie szkoły podstawowej. Jest ciemno bo to późne zimowe popołudnie. Stary „poniemiecki bunkier”  – jak zasłyszały – słyszy gromadkę  zanim ta pokaże się na horyzoncie. Idzie Justyna, Jarek, Radek, Małgosia…, jeszcze jedna Małgosia… Skład wycieczki podlega co miesiąc niejakiej zmianie…, poza tym pamięć o nim wytarła się na kolanach i pośladkach przez te trzydzieści lat… Czy to było tak, że ten bunkier był gdzieś w połowie drogi…? Dzieci miały do pokonania jakieś trzy kilometry, żeby dotrzeć ze swojej wioski do kościoła w sąsiedniej wiosce. Szły na „pierwszy piątek miesiąca”. Opuszczony na obczyźnie bękart Hitlera zdawał się cieszyć na żywotność dziecięcych postaci i głosów. Jedną z dziewczynek korciło, żeby wleźć kiedyś do tego bunkra. Trzeba by się było podkopać – pomiędzy jedną ze ścian, a ziemią była wąska szczelina – zobaczyła tam kiedyś małego węża, i tak poznała zaskrońca.

W kościele najbardziej podobał jej się zapach kadzidła i skrzypienie drewna. I nabożna cisza, która była wrotami do jakiegoś tajemniczego świata. Niestety zawsze rozpruwały ją grubiańsko fałszujące skrzekliwe organy i smętne, wręcz boleściwe zaśpiewy. Ot, polska przaśność. Jeszcze coś lubiła… Ciemność przysypiającą w kościelnych nawach…, wtulającą się w matki boskie i wpatrzoną ufnie w emanujące łagodnością anioły… Lubiła zaspane obrazy, światło liche jak Janko Muzykant i jego spalona w piecu siostrzyczka… To z kolei makabreska polska. Dzwonki obwieszczające nadejście księdza zdawały się dzwonić pod przymusem. Nieswoją melodię.  Chciałyby coś innego… Coś takiego, że uśmiechnęły by się kości. Przymus polski połykany od śniadania po kolację. Skamieniałe twarze kobiet, zwłaszcza tych starszych i najbardziej świętobliwych markowały wzniesienie się ponad stłumiony ból, żal, gniew. Ogólnie, nie za wesoło było w tym kościele. I – wiadomo – zimno okrutnie. Ale dziecięce serca to żywe tabernakula. Las cieszył się na ich rozgowoszki, gdy wracały do domów.

Czekam tu na Ciebie.

Gdy wyjdziesz, pójdziemy na kwietną rozkołysaną łąkę… Będziemy po niej chodzić boso… Zachodzące słońce ozłoci nam powieki… 

Słowa zamilkną w zwyczajnym zachwycie. 

małgo rosa

https://zrzutka.pl/skg34e

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *